Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

Opinie
Dumne cztery pokoje burmistrza (oklaski)
Dekalog dla wyspy Wielka Żuława
Sezon na grzyby
Po co segregować odpady? Egzamin z dyscypliny
Czy teraz lubi się wracać do szkoły?
LGBT w radzie miejskiej Iławy?
Pozostały tylko obietnice
Epidemia paradoksu
Połowa wakacji minęła, nastroje raczej słabe
Burmistrz zamyka amfiteatr i ma spokój!
Nic się nie stało. Jedziemy!
Ciemność widzę!
Turystów może to nie irytować?
Śmieci nasze powszednie
Dziennik końca świata (7). Powrót do normalności
Ulica księcia Surwabuno
Ewa Wiśniewska, czyli „Powrót Smoka”
Na młode wilki obława…
Serdeczny szwindelek
Szkoda nas na szaszłyki, dlatego chłodźmy głowy!
Więcej...

Opinie

2010-06-23

Żyliński: Wyjazd z kraju dopustem bożym?!


Budynek otacza wysoki, betonowy płot. W stalowej, przeżartej korozją bramie tkwi od lat nieotwierana kłódka. Na porośniętą chwastami posesję można dostać się przez niewidoczny od strony ulicy wąski wyłom w ogrodzeniu. Ponure, poprzemysłowe domostwo sprawia wrażenie opuszczonego.


Adam Żyliński


W oknach kawałki dykty sąsiadują z resztkami szyb. Skrzypiące w zawiasach drzwi wejściowe pozbawione są klamek i zamka. Wewnątrz już w pierwszym pomieszczeniu przykuwa uwagę pokrzywiony, żółtobrunatny zlew. Dom jest pozbawiony najmniejszego kawałka mebla. We wszystkich pomieszczeniach na pozarywanej podłodze leżą ciasno ułożone, wygniecione do granic możliwości, materace. Przy każdym stoi starannie spakowana torba podróżna, tak jakby właściciele tych toreb w każdej chwili przygotowani byli do salwowania się ucieczką…

Za dnia nie ma w tym siedlisku żywej duszy. Dopiero o zmierzchu wszystkie materace powoli znajdują swoich lokatorów. Przez dziurę w płocie przeciskają się pojedynczy ludzie, lekko przygarbieni, bezszelestnie starający się dostać do swojego miejsca odpoczynku. Wracają najczęściej po kilkunastu godzinach ciężkiej harówy, z pól uprawnych i placów budów. Wątłe światło zawieszonej na prowizorycznym kablu gołej żarówki ukazuje ich szare ze zmęczenia twarze.

Mało rozmawiają ze sobą. Nikt nikomu szczególnie nie ufa. Szepcą do siebie tylko ci, co razem tu przybyli. Nie trwa to długo. Uruchomienie kranu z zimną wodą graniczy z cudem i tylko najwytrwalsi decydują się na pozory wieczornej toalety. Większość prawie natychmiast zapada w kamienny sen ze świadomością, że czeka na nich kolejny ciężki dzień do przetrwania.

Byle tylko się wydarzył ten sen, bo jutro przed wyjściem do szczęśliwie zdobytej pracy zjawi się „gospodarz” tego przybytku i zażąda opłaty za przywilej korzystania z dobrodziejstwa dachu nad głową. Nie zapyta się o dowód tożsamości i miejsce pochodzenia – dla niego ważna będzie tylko codziennie płacona do ręki słona taryfa za „hotelową” dobę.

Przed zaśnięciem trzeba jeszcze zwalczyć w sobie dręczący lęk, uwierzyć, że kolejna noc minie spokojnie. Nie rozlegnie się nagle przeraźliwy sygnał gwizdka, nie uderzy prosto w oczy biały snop światła latarki trzymanej przez budzącego grozę umundurowanego funkcjonariusza. Jego pojawienie oznaczać będzie koniec marzeń, utratę wszystkiego, co do tej pory udało się w tym nieprzyjaznym miejscu osiągnąć. Zapaść w sen pozwala silne przeświadczenie, że śpiący wokoło to farciarze – wybrańcy losu. Nic złego nie może im się przytrafić. Wielu innych wyczerpało już limit fatalnych w skutkach zdarzeń i powróciło do kraju na tarczy. Z mieszkańcami tej zatęchłej noclegowni na pewno będzie inaczej!

Tak mijają – wszystkie do siebie podobne – kolejne dni i tygodnie, aż do wyczerpania turystycznej wizy. Ostatni dzień to już tylko wizyta w najtańszym markecie, skuteczne upchnięcie obfitych zakupów i poszukanie wymyślnego sposobu na ukrycie nielegalnie zarobionych pieniędzy. Nastrój radosnego podniecenia psuje perspektywa przekraczania granicy, zatruwają pytania: jak nie dać się zdemaskować przed celnikiem, udając beztroskiego turystę; jak schować nie dające się domyć, spękane od roboty ręce?

To będzie ostatnia do pokonania bariera strachu. Dalej nastąpią same piękne chwile – słyszany z każdej strony ojczysty język, wprawiająca w silny stan wzruszenia radość najbliższych, dostrzegalny podziw sąsiadów i delektowanie się przelicznikiem twardej waluty na peerelowskie złotówki. To ostatnie każdemu gastarbeiterowi osłodzi – doznane na obcej ziemi – wszelkie lęki i upokorzenia i w krótkim odstępie czasu popchnie ku następnej przygodzie…


* * *

W końcowych latach 80. wyjeżdżałem do ówczesnej Republiki Federalnej Niemiec kilkakrotnie. Nie żałuję ani jednego dnia spędzonego w rejonie Essen oraz Duisburga. Każdy dzień oddzielnie miał swoją poznawczą wartość, choć rytm tych dni był tak bardzo do siebie podobny. W ekstremalnych, trudnych do zniesienia warunkach miałem niepowtarzalną okazję bliżej przyjrzeć się sobie i moim współziomkom. Zewnętrzny świat, kipiący wielobarwnością sytego życia, praktycznie nie istniał.

My, Polacy jedynie z oddali mogliśmy dyskretnie zerkać na styl bycia mieszkańców zamożnych Zachodnich Niemiec. Przybyszom zza Żelaznej Kurtyny przypadała podówczas rola wykonawców najcięższych, najbardziej prymitywnych zajęć, których nie chciał podjąć się rodowity mieszkaniec Bawarii czy Nadrenii.

W zamian mogliśmy liczyć na przykre reperkusje ze strony niemieckiej policji i pograniczników. Nikt nas do niczego nie zmuszał, sami usilnie tego pragnęliśmy. Beznadzieja PRL-u wielu spychała do szukania szczęścia poza granicami kraju. Każdy międzynarodowy proceder uchodził za przejaw życiowej zaradności – od handlu przywożonymi z Turcji sweterkami, po zrywanie ogórków u niemieckiego bauera.

Od tamtych czasów minęło niewiele ponad dwadzieścia lat. Upadła Polska Rzeczpospolita Ludowa, a od niedawna staliśmy się pełnoprawnym członkiem Unii Europejskiej. Na zachód od Bugu z przejść granicznych zniknęły szlabany i zasieki. Dyplomy większości uczelni już nie są poza Polską bezwartościowym świstkiem papieru. Z autostrad zniknęły zdezelowane samochody z polskimi numerami rejestracyjnymi. Lokalne samorządy masowo nawiązały trwałe umowy ze swymi odpowiednikami z Francji, Niemiec, Holandii.

Prawdziwie turystyczne wyjazdy na Kretę, Lazurowe Wybrzeże, do Wenecji, Kopenhagi przestały być abstrakcyjnym zagadnieniem porównywalnym z dyskusją o odległej galaktyce. Rozwijające się regionalne porty i tanie linie lotnicze sprawiły, że przemieszczanie się rozsianych po wszystkich europejskich krajach Polaków nie stanowi żadnego problemu.

Przyglądam się z przyjemnością i podziwem zachodzącym w błyskawicznym tempie zmianom stylu życia rodaków. Szczególnie w młodym pokoleniu coraz więcej pozbawionych zahamowań i kompleksów obieżyświatów. Bardzo lubię nadsłuchiwać o „naszych” w Europie.

Serce wówczas radośnie mi gra i… wracam myślami do pamiętnych nocy spędzonych w porzuconym, obskurnym domu zlokalizowanym w jednej z przemysłowych dzielnic Duisburga…


ADAM ŻYLIŃSKI

  2010-06-23  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
106637166



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
ogloszenia@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.