Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

Opinie
Dumne cztery pokoje burmistrza (oklaski)
Dekalog dla wyspy Wielka Żuława
Sezon na grzyby
Po co segregować odpady? Egzamin z dyscypliny
Czy teraz lubi się wracać do szkoły?
LGBT w radzie miejskiej Iławy?
Pozostały tylko obietnice
Epidemia paradoksu
Połowa wakacji minęła, nastroje raczej słabe
Burmistrz zamyka amfiteatr i ma spokój!
Nic się nie stało. Jedziemy!
Ciemność widzę!
Turystów może to nie irytować?
Śmieci nasze powszednie
Dziennik końca świata (7). Powrót do normalności
Ulica księcia Surwabuno
Ewa Wiśniewska, czyli „Powrót Smoka”
Na młode wilki obława…
Serdeczny szwindelek
Szkoda nas na szaszłyki, dlatego chłodźmy głowy!
Więcej...

Opinie

2006-09-27

Jaka szkoła, takie legendy


Ogromnie zaskoczyła mnie reakcja tzw. miasta na felietony poświęcone osobie zmarłego przy końcu sierpnia, emerytowanego nauczyciela LO, a ponadto autora dwóch książek o Iławie i liceum, Stefana Trykacza. Różne środowiska i ludzie proszą o jeszcze trochę anegdot, zważywszy chociażby na jubileuszowy zjazd szkoły w najbliższą sobotę i atmosferę, która w tym kontekście gęstnieje.


Leszek Olszewski: Na jubileusz liceum


Z szacunku dla tych setek gości, którzy zlądują z tej okazji na weekend do miasta, postanowiłem więc jeszcze dziś – u wrót już można powiedzieć okolicznościowego meetingu, oddać mały hołd kilku znamienitym profesorom szkoły z Sienkiewicza. Przedstawione wydarzenia kręcić się będą wokół osoby profesora Trykacza, który miał naturalne cechy człowieka-oazy. Mianowicie tam gdzie się pojawiał, kwitło życie. A życie lubi kwitnąć wśród tych, co je kochają…

Latami najbliższym kumplem i przyjacielem od wszystkiego Stefana T. była inna znakomitość LO – znakomity plastyk, profesor Feliks Zbysiński „Felek”. Byli przeciwieństwami. Steve wiecznie przegadany, z nie zamykającą się jamą ustną, a „Felek” – reprezentant siły spokoju, stoicyzmu, a ponadto uważny analityk, który mówił rzadko, ale przesmacznie. Ulubioną dziedziną ich dyskusji, często przy kieliszku była historia, gdyż obaj wiedzę w temacie mieli przednią. Porywającą nawet.

Na tapecie więc byli jak nie Napoleon to Hitler, jak nie Jagiełło to jakaś puszczalska księżniczka. Godzinami prowadzili swoje dysputy, burza mózgów zawsze trwała w najlepsze, najciężej znosili zaś momenty rozstań, bo „Felek” musiał w końcu dojść do domu. A tyle dziesiątek tematów zwykle nie dokańczali, że aż strach było pomyśleć, że następne spotkanie poza murami szkoły za kilka dni. To bolało i to się czuło.

Mama Stefana kochała „Felka” i nawet na łożu śmierci prosiła go, by prowadził jej syna dalej przez życie. Wiedziała bowiem, że dla tak postrzelonej natury człowieka najlepszym schronieniem i opoką przed wszelkimi problemami jest chodząca dojrzałość. A ta biła z profesora Zbysińskiego jak z lustra. Różnica wieku nie grała tu roli, „Felek” był bowiem młodszy od swego druha o bodaj osiem lat.

Powiedział ktoś kiedyś bardzo trafnie i mądrze, że prawdziwe męskie przyjaźnie tworzą się albo na wojnie albo przy kieliszku. A ponieważ szczęśliwym zbiegiem okoliczności Stefan z Felkiem poznali się dobrze po 1945 roku, naturalną koleją rzeczy braterstwo ducha i krwi między nimi miało swój zasiew i potem dzień powszedni nie pozbawiony lekkiej domieszki alkoholu. Co tu ukrywać – kochali chłopy swoje towarzystwo i niejedna butelka padła ich łupem w samotni Stefana na Starym Mieście, bo tam najczęściej się spotykali.

Zresztą mimo swej uprzywilejowanej przez lata pozycji, Felek był zaledwie wycinkiem większego grona ludzkiego, które przewijało się tam co miesiąc. Bo przyjaciół profesorowi Trykaczowi nie brakowało, że wymieńmy chociażby tych sprawdzonych w najcięższych bojach – jego kolegów nauczycieli: Leona Bittla, Mieczysława Zacha, Antoniego Gierszewskiego czy Henryka Pukiańca.

Wpadłem tam kiedyś niespodziewanie, właśnie podczas takiego większego spotkania „okrągłego stołu”. Dyskusja i jakieś przekrzykiwania się były na tyle głośne, że już na klatce schodowej wiedziałem, że coś istotnego się dzieje, bo osiem głosów męskich mówiących coś naraz zwiastuje jakiś większy kryzys myśli. Wszedłem i rozedrgany Steve od razu naświetlił mi problem, prosząc o wydanie wyroku w dyskusji, toczącej się – jak poinformował mnie Felek – od półtorej godziny.

Okazało się, że tego dnia Stefan dostał poranną pocztą list od swego dawnego ucznia, a obecnie prezesa biura podróży w Buffalo w stanie Nowy Jork. W liście Nick, bo tak miał na imię aktualnie jego onegdajszy Mikołaj proponował profesorowi wspólną eskapadę za kilka miesięcy do Papui-Nowej Gwinei. W odwiedziny do przyjaciela Nicka z klasy, a kolejnego ucznia Steva – pewnego księdza werbisty, który tam przebywał od jakiegoś czasu na misjach.

No i na pozór nic nie zapowiadało porostu nerwowej atmosfery, bo profesor Trykacz mógł się na eskapadę zdecydować albo nie. Dodajmy przy tym, że wszelkie koszty Nick deklarował się pokryć z własnej kieszeni, bo za Steva dałby się pokroić. Pechem było to, że tego dnia odwiedziło Stefana tylu gości i problem siłą rzeczy musiał stanąć na porządku obrad.

Ktoś więc przypomniał sobie, że czytał niedawno, iż właśnie w Papui żyją ostatni na kuli ziemskiej kanibale, co rozentuzjazmowanego do tej pory Stefana przyprawiło o bladość od twarzy po stopy. Bo do tego momentu już prawie się pakował i układał plan dojazdu na warszawskie Okęcie. Ktoś inny momentalnie skontrował – może i kanibale tam są, ale gdzieś głęboko w puszczy, Stefan jest więc bezpieczny.

Trzeźwo na to włączył się ktoś trzeci, że może i tak, ale księża na misjach siedzą właśnie generalnie gdzieś w głuszy, na opłotkach kraju, więc Stefan z Nickiem poważnie ryzykują. Stefanowi łzy napłynęły do oczu i za chwilę zawyrokował – „Nie jadę, zjedzą mnie!”. Felek wtedy uspokoił z sarkazmem – jak już kogoś zjedzą to Nicka, bo młodszy i smaczniejszy. Ktoś inny skonstatował chłodno – zależy ilu ich będzie i na jakim głodzie i tak dyskusja weszła w swój kilkudziesięciominutowy żywot.

Stefan czuł, że wyprawa życia uchodzi mu z rąk, stąd w pewnym momencie popłakał się na wersalce jak dziecko, przy czym powtarzał w kółko „zjedzą”, na co zawsze znalazł się ktoś krzyczący głośniej „Nie zjedzą”, jeszcze ktoś wyrokujący z zadumą: „Mogą zjeść” itd. W końcu musiałem zawyrokować co począć, gdyż Stefan cenił zawsze mój brak zdolności naginania się do opinii innych, wpatrzył się więc we mnie i czekał. No to ja, że rację z pewnością ma prof. Zbysiński, że jak obu ich złapią, to zaczną od Nicka, ale jeśli jego będzie mało to i Steve pójdzie na kotlety.

Wtedy zapadła decyzja: „Niedoczekanie tej dziczy! Wolę tu spokojnie jeść, żyć, pisać wspomnienia i jak trzeba sobie popić”. Tę deklarację zgromadzeni przyjęli okolicznościowym toastem za zdrowie gospodarza. Oj było wesoło!

Leszek Olszewski

  2006-09-27  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
106637104



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
ogloszenia@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.