ZYGMUNT WYSZYŃSKI
„Prawdziwa cnota, krytyk się nie boi” – pisałem tydzień temu. Muszę ten temat podciągnąć dalej, bo przyroda nie znosi niedomówień. Wróble, to ptaszki bardzo sympatyczne, wszędobylskie, ale i wścibskie. W iławskim ratuszu siadają na różnych parapetach, stąd widocznie i u nich nastąpił rozłam...
Jedne ptaszki ćwierkają (chodzi o te pomarańczowe ze stada „Skoczkowie Razem”), że moje felietony pisane są przez pana... Jarosława Synowiec, a tylko sygnowane są moim nazwiskiem dla jakiegoś, nie wiem, urojonego kamuflażu. Co więcej: twierdzą te ptaszki ratuszowe, że felietony niniejsze powinny być podpisywane... „Jarosław Wyszyński”.
Ja jeszcze nie oszalałem i wiem, że mam na imię Zygmunt. Ale ja temu ptaszkowi, który takie dyrdymały rozpowszechnia, wybaczam. Wcale się nie gniewam – ani na niego, ani na jego kumpli. Od tego dała Bozia ptakom dzioby, żeby nimi dziobały (nawet bez składu i ładu). Nie można się gniewać na gryzipiórka zastępcę, który bredzi w afekcie, świerzbi go pod paznokciami (swoim zachowaniem najlepiej to udowadnia) i cierpi na chroniczne kompleksy z powodu łysiejącego ptasiego łebka.
Inne ugrupowanie ratuszowych sympatycznych ptaszków ćwierka (na czerwoną melodię), że moje felietony pisze Adam Żyliński (przy okazji: panie Adamie, pozdrowienia dla pana i pańskiej sympatycznej małżonki!). No cóż można i tak. Widocznie mają lepsze informacje niż osławione KGB rosyjskie czy Mossad izraelski. Chciałbym tylko przypomnieć tym ćwierkającym ptaszkom, że ja pisałem już w prasie ogólnopolskiej, kiedy oni jeszcze ganiali w krótkich majtkach. Ale to nieważne. Wróble jak to wróble – poćwierkają, pohałasują i jest dalej bardzo sympatycznie.
Najgorsze są wrony. Nie lubię tych ptaków. Kraczą i kraczą. Trudno zrozumieć o czym kraczą, ale osobiście mam wrażenie, że kraczą o możliwym trzęsieniu ziemi, którego epicentrum może być w iławskim ratuszu. A to już nie przelewki. Jeszcze nic nie wiadomo, ale pewne pomruki już są. Przyroda raczej nie zwykła się mylić. Ale, z drugiej strony, może dobrze byłoby, gdyby się jednak nie pomyliła...
W relacji Radka Safianowskiego z sesji iławskiej rady miasta znów widzimy „kwiatki”. Chodzi między innymi znów o kompromitujące zwolnienie z pracy.
Pani dyrektor ICKiS Benia Hordejuk zwolniła (sama czy ktoś jej kazał?) pracownicę, która odwołała się do Sądu Pracy. I co? Normalka! Radca prawny urzędu Edward Sochacki zaproponował poszkodowanej ugodę. To ja znów bezczelnie pytam. Ugoda? Czyli wypłacenie dużego odszkodowania znów z kasy miasta. To co, do diabła, jest? Samowolka? Prywatna firma? I jak długo to potrwa? Ile jeszcze będziecie szastać naszymi pieniędzmi? Proszę zapłacić pokrzywdzonej kobiecie, ale tym razem – panie burmistrzu i drugi panie wice – z własnej kieszeni!
W pisemnej odpowiedzi na pytania radnych ta sama odpowiedź: „Prowadzenie polityki kadrowej jest suwerennym prawem pracodawcy (burmistrza)”. To ja stawiam jeszcze jedno pytanie publiczne: ile razy można łamać przepisy zwalniając ludzi z pracy. Co to, prywatny folwark, do cholery, czy co? Kpiny z wyborców? Czy na sesji rady miasta nie ma już żadnego radnego, który nazwie rzeczy po imieniu? Czy wreszcie ktoś tam rąbnie pięścią w stół konferencyjny i powie, że dość robienia idiotyzmów?
Przecież i w iławskim ugrupowaniu SLD są ludzie rozsądni (osobiście znam kilku). Czy oni tego wszystkiego nie widzą? No, ale dość o Iławie. I tak swoim pisaniem niewiele zmienię. Rządzi beton (zmieniły się tylko obrazki na ścianach). To tak jakby rzucał grochem o ścianę. A już zupełnie tak, jak z rolniczymi blokadami. Rolnicy protestują, blokują drogi, terminale na granicy, a rząd ma ich i tak w tyłku.
Ale do czasu...
* * *
Rozmawiałem niedawno z rolnikami. Zrozumiałem wreszcie, że rolnika wszyscy traktują jak dojną krowę. Przykład? Dawniej w punkcie skupu urzędował weterynarz, który na miejscu wypisywał (i tylko wypisywał) świadectwa zdrowia, jako że zwierzaka nie można zapytać czy mu coś dolega. Dziś trzeba wezwać lekarza weterynarii do gospodarza. Zostanie wypisane świadectwo, które jest ważne 72 godziny. Lekarz pobiera opłatę taką samą za jedno świadectwo jak za pięć. Liczy sobie też za dojazd. Jeśli we wsi jest kilku gospodarzy, którzy potrzebują takich świadectw do sprzedaży zwierząt, to każdy płaci za dojazd tak, jakby lekarz jechał do każdego z osobna. Fajne, co?
My za wodę zabarwioną na biało (mleka 2%) płacimy grubo ponad złotówkę, a rolnik za mleko 4,5% otrzymuje 59 groszy! Gdzie jest różnica?! Maciorę w skupie sprzedaje po 1,60 zł/kg. Ale my za kiełbasę płacimy tą samą cenę jak za wieprzowinę w najlepszym gatunku. I kto tu zwariował? No, ale jest rzekomo partia chłopska w sejmie. Ale panowie posłowie są zajęci własnymi biznesami i mają głęboko wyborców.
Ważne, że ci niby chłopcy posłowie potrafią nachlać się w sejmowej knajpie i robić z siebie widowisko, bijąc się i trzaskając jak gówniarze. Poseł Aszkiełowicz i poseł Pękala – ha! Szkoda, że w pobliżu nigdzie nie było chłopskich argumentów, tzn. sztachet z płotu, kłonic od wozów albo orczyków.
Jak się dowiadujemy Aszkiełowicz prowadzi 80-hektarowe (niedochodowe) gospodarstwo. Popatrzcie, cholera! Filantrop taki! Prowadzi gospodarstwo i jeszcze do niego dokłada. Chyba z poselskiej pensji. I stać go jeszcze na gorzałkę? Biedny on...
Aszkiełowicza nie wyrzucono, ponieważ powszechnie wiadomo, że to dobry kumpel Leppera – „sprawny” organizator pamiętnej zadymy w Bartoszycach oraz w Urzędzie Wojewódzkim w Olsztynie. No proszę. Sami państwo osądźcie: czy to nie kabaret?
Ostatnio i pan prezydent, który miał być prezydentem wszystkich Polaków, jakby nieco zapomniał o tym. Kolesie z SLD, okazuje się, zrobili zrzutkę, aby okazji imienin kupić mu obraz Kossaka wart kilkadziesiąt tysięcy złotych. I jak tu się nie odwdzięczyć za taką pamięć? Mnie się dotychczas zdawało, że prezydent, pomimo lewicowych korzeni i sympatii, jest jak żona Cezara – poza wszelkimi podejrzeniami. Cóż w historii były rozmaite żony cezarów... I jeszcze ta śmierdząca sprawa z Rywinem. Anatema na was wszystkich, panowie szlachta podobno lewicowa! Jesteście ubabrani po same uszy.
Wyobraźmy sobie przez chwilę, że żyjemy w kraju, gdzie posłowie bywają trzeźwi. Gdzie o powstaniu ustawy nie decydują miglance, ale potrzeby społeczne. Nie ma korupcji, prawo jest jednakowe dla wszystkich. Sprawnie działa policja. Burmistrz (i jego zastępca) służy społeczeństwu.
Ja jednak jestem niepoprawnym marzycielem. Ech...
ZYGMUNT WYSZYŃSKI