Andrzej Kleina: Iure caduci
Po zapoznaniu się z tekstem Jarosława Synowca, dotyczącym burmistrza Jarosława M. i zaginionych pieniążków z Lubawy, zawstydziłem się, że jestem jako liść opadły... Niewiele bowiem z niego zrozumiałem. Ale cóż, fizjologii mózgu nie oszukasz, co roku ileś tam komórek obumiera. Niestety! A bo to i drinków nadmierne spijanie wychodzi, i papierosów ćpanie, i żony nadmierne... gadanie.
Jarosław mianowicie M. został oskarżony przez iławską prokuraturę o „fałszowanie dokumentów i nadużycie władzy w okresie 1998-2002, gdy był burmistrzem Lubawy” i postawiony przed sąd, i skazany w pierwszej instancji. Zdaniem burmistrza M. kwota 200 tysięcy zł (stówka od wojewody i stówka z lubawskiego budżetu) przeznaczona definicyjnie na budowę ulicy Chrobrego (Bolesława, koronacja w 1025 r. – dodaję, żeby Wiesława Niesiobędzkiego usatysfakcjonować), „została przerzucona na inne zadania”. Powiada też Kurier w swej relacji, że nie potrafił tego burmistrz M. sądowi udowodnić.
Kilkakrotnie, niezbyt może udolnie, próbowałem zwrócić uwagę czytelników, iż łatwo jest gazecie definiować zjawiska świata zewnętrznego nie przy użyciu faktów, a prawdy. I prawda owa nie zależy od intelektualnej klarowności wywodu, logicznej precyzji, ale od formy i siły nagłośnienia. Permanentnie powtarzane hipotezy, założenia, a nawet bzdury stają się „faktami”. I nie ukrywam, casus burmistrza M. przedstawiany w Kurierze od zawsze traktowałem jako „specyficzny konflikt serologiczny”, cokolwiek miałoby to znaczyć. Traktowałem. Do przedostatniej środy marca...
Aż tu nagle dotarło do mnie facta loquantur, co „fakty mówią same za siebie” oznacza (gdyby w prokuraturze słowniczka pod ręką nie mieli). A więc mówią te fakty nie mało, co wynika z definicji.
Czy musi więc burmistrz M. udowodnić co się stało z pieniędzmi, które w niebyt się udały? Moim zdaniem absolutnie nie. Bo sprawa nie o to się toczy.
Powiada prokurator Elżbieta Tomaszewska, że „nie udało się jednoznacznie ustalić gdzie wydano pieniądze”. Być może na Karaibach, ale przecież tam wpływy iławskiej prokuratury jeszcze nie sięgają. „Chyba tylko sami oskarżeni wiedzą, co tak naprawdę stało się z tymi pieniędzmi” – kończy rozbrajająco pani prokurator. A może by wróżkę Franię do prac zleconych wynająć?... Zawsze to taniej niż etat prokuratorowi przemęczonemu utrzymywać...
Jeżeli burmistrz M. musi udowodnić co stało się z tymi dwiema stówkami (tysięcy, dla przypomnienia nieuważnemu czytelnikowi), to należy – moim zdaniem – zmienić bezwarunkowo numer paragrafu, bo – póki co – jest burmistrz oskarżony, raz jeszcze powtórzę, o „fałszowanie dokumentów oraz poświadczenie nieprawdy”, za co wyrok do 2 lat grozi, natomiast kradzież pieniędzy wyrokiem 6-krotnie większym jest namaszczona.
Prokurator popełnia błąd ignoratio elenchi, błąd logiczny polegający na dowodzeniu innej tezy niż ta, którą miało się dowieść. Bo, jeżeli prawdą jest sformułowanie pani prokurator dotyczące samoświadomości oskarżonych w związku z „zaginięciem” pieniędzy, to sankcja winna bezwarunkowo dotyczyć defraudacji pieniędzy, a nie fałszowania dokumentów. W połączeniu z władzy nadużyciem nawet.
Czy prokuratura ma świadomość, iż onus probandi (obowiązek udowodnienia), dotyczący defraudacji pieniędzy, do niej należy? Bo w tej sytuacji proces charakter niezwykle wirtualny posiada i expressis verbis nie na temat się toczy.
Szkoda uczyniona, a więc brak dwustu tysięcy, nie jest kategorią abstrakcyjną, niezależną od doświadczenia. Szkoda ma par excellence charakter fizykalny i aż dziw człowieka bierze faktycznie, że właściciele tych pieniędzy, a więc wojewoda olsztyński Stanisław Szatkowski i przewodniczący lubawskiej rady Edward Pokojski tak niefrasobliwie, po macoszemu, wspólne nasze dobro traktują. Zdaniem pierwszego, sprawa przedawnieniu uległa, zdaniem drugiego – tematu też nie ma, i lepiej się nie wychylać. Ciekawe czy swoje kieszonkowe też tak trwonią na lewo i prawo?...
Ale cóż, fizjologii mózgu nie oszukasz. Co roku, ileś tam komórek obumiera... I o sobie, co naturalne, mówię... Tak więc mylić się mam prawo.
A może zechce prokuratura coś na ten temat powiedzieć? Po co lud ma błądzić i spekulować? Bo twierdzi ulica w tej chwili, że burmistrza M. z szefem prokuratury iławskiej więzi kazirodcze łączą poprzez stosunek na rurach iławskich wodociągów. I mówią też, że w istniejącej w Iławie fikcji prawnej, bijącej rekordy ślamazarności i dyletantyzmu, przy użyciu hermetycznej, semantycznie mglistej terminologii (czy tylko „poświadczenie nieprawdy” i tylko „przekroczenie uprawnień”?) proces burmistrza M. – tak ważny dla przyszłości lokalnej społeczności – ślimaczy się w wypróbowanym tempie i metodologii...
Com napisał, napisałem...
Andrzej Kleina